Ardbeg 25 yo wydany pod koniec 2020 roku w limitowanej ilości 6500 butelek.
Destylarnia podała, że będzie się regularnie ukazywał w limitowanych edycjach przez sześć kolejnych lat, co wskazuje, że będzie to nawiązanie do słynnego już Ardbega Lord of the Isles, wydawanego w latach 2001-2007, który również miał 25 yo, i był butelkowany także w mocy 46%. Jak łatwo wyliczyć, destylaty z których składa się nasza dzisiejsza bohaterka pochodzą sprzed 1996 roku, w którym to została ona zamknięta. Wielu znawców tematu twierdzi, że właśnie spirytus destylowany przed 1996 rokiem był zdecydowanie lepszy od produkowanego po ponownym otwarciu już pod rządami Glenmorangie plc, a więc mamy dzisiaj wyjątkową okazję, aby się o tym przekonać.
To już szósty wpis na moim blogu o whisky pochodzącej z tej kultowej destylarni z wyspy Islay, a więc widać, że mam słabość do produkowanych tutaj trunków. Jest kilka powodów dlaczego się tak dzieje. Pierwszym jest to, że po prostu lubię tutejszą whisky, drugi jest taki, że miałam możliwość zwiedzania tej pięknej i niesamowicie położonej szkockiej gorzelni słodowej, która po prostu mnie zauroczyła (zobacz Ardbeg An Oa). Trzeci jest chyba najważniejszy, Ardbeg Ten był pierwszą whisky typu single malt z którą miałam styczność. I nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, a wręcz przeciwnie – już sam zapach spowodował, że zastanawiałam się jak coś takiego można pić. Minęło około 1,5 roku zanim zaczęłam powoli przyzwyczajać się do torfowych whisky, które obecnie lubię i bardzo cenię.
Historię tej destylarni opisałam już wcześniej (zobacz Ardbeg Twenty Something 22 yo), i w dzisiejszym wpisie dodam tylko, że w tym roku, 25 marca, po 2 latach i 144 dniach w końcu oddano do użytku nową halę alembików. Tym samym wydajność Ardbega, do tej pory poza Kilchomanem najmniejszej destylarni na Islay, wzrosła z 1,4 mln litrów czystego alkoholu rocznie do 2,4 mln. Nowy stillhouse położony jest nad samym brzegiem zatoki, a od strony morza umiejscowiono przeszklony taras widokowy, gdzie mają odbywać się degustację w przepięknej scenerii. Wyposażony jest on w dwie pary alembików, jedną przeniesioną ze starego miejsca destylacji, a drugą nową, wykonaną w 100% identycznie jak dwa stare alembiki, co ma utrzymać charakter destylowanego do tej pory spirytusu.
Do obrazu destylarni idealnej brakuje mi w Ardbegu tylko własnej słodowni. Nie chcę już poruszać tematu, czy nowe Ardbegi są gorsze od starych, nawet z tego prostego powodu, że edycje wydestylowane przed 1998 rokiem są bardzo drogie i ciężkie do zdobycia, i nie piłam ich zbyt wiele. Mam tylko spostrzeżenie, że niemal wszystkie whisky z podstawowego portfolio destylarni są dobre lub bardzo dobre, a nie można tego powiedzieć o edycjach limitowanych, wśród których trafiają się butelki może nie złe, ale można by powiedzieć przeciętne, a pomimo tego sprzedające się w mgnieniu oka. Wystarczy spóźnić się parę minut od ogłoszenia początku sprzedaży, i musimy kupować butelkę z drugiej ręki.
Trzeba przyznać, że Ardbeg obok Macallana ma chyba najlepszy marketing. Wszystkie limitowane edycje są nagłaśniane dużo wcześniej, zanim zacznie się sprzedaż. W tym roku trzeba było mieć wiele szczęścia i refleksu, aby kupić w pierwszej cenie Ardbega Scorch Committee, podobnie było z edycją Scorch Feis Ile. Troszkę lepsza sytuacja była z Ardbegiem 8 yo for discussion, który był do kupienia przez około 2 godziny. Niestety zdecydowana większość butelek jest kupowana w celu szybkiego zarobku i pojawiają się one momentalnie na rynku wtórnym w zdecydowanie wyższej cenie.
Ciągle rosnąca popularność szkockiej i nie tylko whisky powoduje jej ciągły wzrost cen, coraz więcej ludzi buduje swoje kolekcje, a jeszcze więcej kupuje rzadkie i limitowane edycje w celach inwestycyjnych. Wszystko to sprawia, że kupienie whisky z takich destylarni jak Springbank w pierwszej cenie – w tym przypadku dotyczy to nawet podstawowych edycji – graniczy z cudem. Taka sama sytuacja jest z limitowanymi wydaniami Macallan, Ardbeg, Bunnahabhain, podobnie zaczyna się dziać z Glenallachie czy Kilchomanem.
Ale dosyć już tych rozważań, przejdźmy do dzisiejszej degustacji:
Ardbeg 25 yo
Nota
– moc 46% alc./vol
– region Islay
– wiek 25 yo
– beczka po Bourbonie
– nie filtrowany na zimno, nie barwiony karmelem
Oko – Ardbeg 25 yo nalewana jest oczywiście do butelek o klasycznym dla destylarni kształcie ale została pomalowana na srebrny, metaliczny kolor. Opakowanie również robi wrażenia, imituje metalową klatkę. Prezentuje się „drogo” i ekstrawagancko, etykieta jest czytelna ale zawiera tylko podstawowe informacje. Kolor whisky jest bardzo jasny, słomkowy.
Zapach – ostry, mocno ziołowy, nuty mięty i anyżu, smażony banan, cytrusy, słodka wanilia, imbir, pieprz i delikatny dym z ogniska
Smak – na pierwszym planie ostrość i dymność, po chwili pojawia się słodycz, waniliowa krówka, miód, lody cytrynowe, anyż, imbir, odrobina chilli i nuty goryczki dębowej
Finisz – długi, lekki torfowy dym, ostrość bardzo łagodnieje pozostawiając słodko-gorzki kremowy posmak
Moja ocena – 7/10
Ardbeg 25 yo jest kompozycją świetnie dobranych aromatów i smaków. Zapach, smak i finisz stopniują nam przyjemność degustowania. Zapach w swojej ostrości raczej wskazywałby na młodszy destylat, smak jest słodko-cytrusowo-gorzki i mniej ostry a finisz zostaje długo w ustach. Torfowy dym pięknie uzupełnia wszystkie aromaty. Ciężko się do czegoś przyczepić, oczywiście oprócz ceny. Ardbeg 25 yo bardzo mi smakowała ale raczej nie będzie „daily dram”.
Cena 3000,00 zł (w dniu sprzedaży)