Port Charlotte PMC:01 – whisky single malt, która jest już szóstą edycją serii „Cask Exploration”.
Jest zarazem jednym z nielicznych wyjątków, kiedy nazwa whisky nie pochodzi od destylarni w której jest produkowana. Pochodzi ona z destylarni Bruichladdich, gdzie produkuje się, jak bym to określiła, trzy style whisky. Całkowicie nietorfową – Bruichladdich, co jest pewnym ewenementem jak na wyspę Islay (60% produkcji), torfową Port Charlotte, zatorfienie 40 PPM (stanowi 30% produkcji), oraz Octomore, która jest jakby osobną podgrupą szkockiej whisky torfowej (od 80 do 309 PPM), która stanowi 10% produkcji.
Do opisania dzisiejszej butelki zmobilizowała mnie świetna degustacja przeprowadzona przez brand ambasadora marki, Mateusza Zabiegaja, pod koniec czerwca. Pomimo dosyć wysokiej temperatury, która nie do końca sprzyja piciu mocnych alkoholi, w tym dniu wszystkie pięć pozycji prezentowanych w tej degustacji bardzo mi smakowały. A były to po kolei: Port Charlotte 10yo, Port Charlotte Islay Barley 2012, Islay Barley 2013, Port Charlotte S.C:01 oraz dzisiejsza nasza bohaterka. Gorzelnia Bruichladdich należy do jednej z moich najbardziej ulubionych, a mam swoich faworytów we wszystkich trzech rodzajach tutaj produkowanych whisky.
A są to: Bruichladdich – seria Black Art, Port Charlotte to właśnie seria Cask Exploration, a Octomore to w sumie większość edycji. W destylarni tej najbardziej pasuje mi bardzo tradycyjne podejście do produkcji whisky. Moc podniesiona do minimum 50% alkoholu, zero filtracji i barwienia. Wykorzystywanie starych odmian jęczmienia, dodatkowo uprawianych w jak największym stopniu na wyspie Islay oraz na Orkadach. Reszta jęczmienia pochodzi tylko ze Szkocji. W dużej mierze używanie torfu z wyspy Islay. Jeśli dodamy do tego, że lada chwila cały jęczmień uprawiany na Islay będzie słodowany na miejscu (oprócz tradycyjnej podłogi klepiskowej do słodowania będą uruchomione trzy tak zwane boxy Saladyna), to Bruichladdich stanie się – obok Springbanka – najbardziej tradycyjną szkocką destylarnią słodową.
Po wskrzeszeniu Bruichladdicha w 2001 roku przez niezależną firmę dystrybucyjną Murray McDavid, całkowitą decyzyjność o charakterze produkowanej tu whisky oddano legendarnemu już wtedy master blenderowi – Jimowi McEwanowi, który pełnił taką funkcję w destylarni Bowmore. Do dzisiaj trwają dyskusje, czemu człowiek pełniący taką funkcję w najstarszej i uznawanej za jedną z najlepszych szkockich destylarni zdecydował się przejść do gorzelni praktycznie nieznanej i będącej w stanie upadłości. Pomimo że Bruichladdich zaczął zyskiwać uznanie wśród konsumentów szkockiej i w ciągu 10-15 lat wdarł się przebojem do ścisłej czołówki whisky na świecie, to cały czas borykał się z trudnościami finansowymi. Zadecydowało to o sprzedaży zakładu w 2012 roku koncernowi Remy Cointreau.
Na szczęście nowy właściciel kontynuuje drogę wybraną przez Jima McEwana i możemy nadal cieszyć się świetną, tradycyjnie produkowaną whisky z tej gorzelni. Bruichladdich ma bardzo wielu zwolenników także w Polsce. Dużym powodzeniem cieszą się zarówno edycje destylarniane, jak i te pochodzące od prywatnych firm dystrybucyjnych. Jeszcze kilka lat temu, nie było żadnego problemu z kupnem beczek w Bruichladdich, dlatego oferta niezależnych bottlerów jest naprawdę bogata. Niestety ten etap się kończy, ponieważ obecna wielka popularność, jaką cieszy się ta destylarnia, jak i wielki wzrost zainteresowania na całym świecie szkocką whisky, spowodował potężny wzrost cen tutejszych destylatów, zwłaszcza beczek sprzedawanych firmom zewnętrznym.
Ale wracając do tematu, w czasie kiedy Murray McDavid powoli przywracał Bruichladdicha do życia, w pewnym momencie zapadła decyzja o odbudowaniu i uruchomieniu działającej w latach 1829-1929 destylarni Port Charlotte (taką nazwę nosiła przez pierwszych 10 lat, następnie zmieniono ją na Lochindaal, od zatoki nad którą leżała). Znajdowała się ona kilka kilometrów od Bruichladdicha, w osadzie o nazwie właśnie Port Charlotte. Niestety plany te upadły, jednak zostały odkupione magazyny, które przetrwały w nienaruszonym stanie od 1929 roku. Obecnie w magazynach tych dojrzewają całe zapasy whisky Port Charlotte oraz Octomore.
A teraz już skupmy się na dzisiejszej whisky:
Port Charlotte PMC:01
Nota
– moc 54,5% alc./vol
– region Islay
– beczka po Burbonie (4 lata)a następnie po winie z regionu Bordeaux z apelacji Pomerol
– nie filtrowana na zimno i nie barwiona karmelem
Oko – Port Charlotte PMC:01 rozlewana jest do ciemnozielonych butelek o szerokim, walcowatym kształcie z krótką szyjką, typowych dla PC. Kształt jest idealny do rozlewania. Prezentuje się bardzo dobrze, etykieta jest czytelna i zawiera wszystkie informacje. Kolor whisky jest bursztynowy.
Zapach – suszone jagody, suszone wiśnie, jeżyny, tarnina, wanilia, marcepan, karmelizowany banan, zioła, imbir, goździki, subtelny dym torfowy
Smak – wędzony słód jęczmienny, suszone owoce leśne, borówki, jeżyny, śliwki, jagodzianka, melon, słony karmel, mokry tytoń, olejki eteryczne, pieprz i odrobina soli, torf i dym nie dominują
Finisz – długi, lekko wytrawny, sporo dymu torfowego, dżem z owoców leśnych, wanilia, nuty mineralne, na finiszu lekko słony i gorzki
Moja ocena – 6/10
Port Charlotte PMC:01 jest młodą bo zaledwie 9-cio letnią whisky, a pomimo wieku dość złożoną i ciekawie zmienną w czasie degustacji. Zapach jest połączeniem lekkiego dymu i wyraźnie winnych aromatów, owocowo-waniliowy smak uzupełnia słony posmak. Whisky bardzo dobra ze świetnie „ukrytym” alkoholem, ma odrobinę przyjemnej pikanterii. Kolejny raz Bruichladdich fantastycznie dobrał beczki co przekłada się na indywidualny charakter każdego wydania. Mnie te eksperymenty bardzo odpowiadają, czuć DNA destylarni a jednocześnie jest coś innego. Polecam spróbować!
Cena 400,00 – 500,00 zł