Longrow Red 10 yo Refill Malbec Matured zabutelkowany w grudniu 2020 roku, a wydany na początku 2021 – jak na razie ostatni, dziewiąty z serii „Redów” i zarazem najmłodszy z dotąd wydanych.
Lada chwila ukaże się następna edycja Longrow Red, którą można było już spróbować na wrześniowym XII Ogólnopolskim Salonie Win i Alkoholi M&P. Wszystkie whisky wydane z tej serii, które miałam okazję próbować, były dobre lub bardzo dobre. Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy ukazał się Longrow Red 11 yo Cabernet Sauvignon Cask, który wszystko zapoczątkował.
Rok 2013 przyniósł nam Longrowa Reda 11 yo Australian Shiraz Cask, rok później ukazała się edycja 11 yo Fresh Port Cask. W 2015 roku wydano Reda 12 yo Fresh Pinot Noir Casks, po którym nastąpiła roczna przerwa. Kolejne lata przyniosły nam Longrow Red 13 yo Malbec Cask Matured z 2017 roku, 11 yo Cabernet Franc Matured w roku następnym, znowu 11 yo Pinot Noir Cask Matured w 2019, a rok później 13 yo Chilean Cabernet Sauvignon Matured, i w ten sposób docieramy do dzisiaj opisywanej edycji 10 yo. To już trzeci Longrow opisywany na moim blogu, a drugi z serii Red (zobacz: Hazelburn 14 yo Oloroso Cask Matured vs Longrow Red 13 yo).
Nie jest to przypadkowe, lecz spowodowane tym, że destylarnię Springank oceniam bardzo wysoko, może nawet jako niekwestionowany numer 1 spośród wszystkich destylarni słodowych. Najchętniej opisywałabym wszystkie jej wypusty, ale założeniem mojego bloga jest pokazanie wszystkich zakładów tego typu ze Szkocji i nie tylko. Największym plusem dla Springbanka jest po prostu produkcja świetnej whisky, ale także wszechstronność produkowanych w niej trunków. Mamy do wyboru Hazelburna – trzykrotnie destylowanego, produkowanego z jęczmienia suszonego całkowicie bez użycia torfu. Springbanaka – zatorfionego do poziomu około 14 PPM i Longrowa – mocno dymnego – 55 PPM. Jeśli do tego dodamy niesamowitą różnorodność stosowanych do maturacji beczek: od Bourbona poprzez Sherry, czerwone wina różnych rodzajów, madeirę, porto, calvadosa czy Barolo, to otrzymamy niesamowitą ilość whisky o wielkiej różnorodności palet smakowych i aromatycznych.
Dodatkowymi atutami, za które bardzo cenię tę destylarnię, jest całkowicie tradycyjny proces produkcji, który w całości odbywa się na miejscu, począwszy od słodowania jęczmienia, a skończywszy na butelkowaniu. Tak postępuje już tylko garstka szkockich destylarni, ale jedynie Springbank sam słoduje 100% używanego przez siebie jęczmienia. Podobno od 2024 roku dołączy do niego Bruichladdich, który ma w planach także słodować cały używany przez siebie jęczmień na miejscu na klasycznych podłogach. Oprócz tych dwóch gorzelni pewne ilości jęczmienia, czyli pomiędzy 10 a 40%, same słodują jeszcze Bowmore, Laphroaig, Kilchoman, Balvenie i Benriach. Także swoje linie do butelkowania posiada tylko kilka destylarni w całej Szkocji, a reszta wywozi beczki do wyspecjalizowanych firm.
W Springbanku pracuje ponad stuletnia kadź zacierna z żeliwa, sześć kadzi fermentacyjnych z modrzewia i trzy średniej wielkości alembiki. Ten pierwszej destylacji jako ostatni w całej Szkocji jest podgrzewany bezpośrednio płomieniem z pieca olejowego, co powoduje przypalanie się surówki i powstawanie przypalenizny na dnie alembiku. Dlatego został on wyposażony w tak zwane szperacze, czyli ciężkie łańcuchy, które obracając się w środku alembiku, zrywają przypaleniznę z powierzchni jego ścian. Takie ogrzewanie bezpośrednim płomieniem zwiększa ekspozycję surówki gorzelniczej na miedź, poprawiając smak whisky, a przypalona surówka wnosi dodatkowe, nieprzewidziane aromaty i smaki. Wszystko to sprawia, że gorzelnia ta przez wielu określana jest jako „pracujące muzeum”.
Ponadto bardzo cenię tę destylarnię za nieuleganie nowym trendom i – co najważniejsze – za to, że od samego powstania ciągle należy do rodziny założycielskiej. Jak wiemy, już tylko trzy szkockie destylarnie nadal są własnością rodzin, które je założyły. Oprócz Springbanka jest to jeszcze Glenfiddich i Balvenie (nie licząc oczywiście gorzelni, których cała masa powstała w XXI wieku). Jednak Springbank dzierży palmę pierwszeństwa jako najdłużej należący do rodziny założycielskiej, ponieważ powstał 60-70 lat wcześniej, niż dwie pozostałe destylarnie.
A teraz już przejdźmy do degustacji najbardziej torfowej wersji whisky produkowanej w tym „pracującym muzeum”:
Longrow Red 10 yo
Nota
– moc 52,5% alc./vol
– region Campbeltown
– beczka po burbonie, finisz w beczkach po Malbec
– nie filtrowana na zimno
– nie barwiona karmelem
Oko – Longrow Red 10 yo ma butelkę w charakterystycznym dla destylarni kształcie, biała etykieta z czerwono złotymi napisami jest czytelna i zawiera wszystkie informacje. Kolor whisky jest bursztynowy.
Zapach – owocowy, konfitura jagodowa, drożdżówka z truskawkami, dojrzałe jeżyny, biszkopty, imbir, mineralne nuty, przypalony cukier, gorzka czekolada a wszystko w delikatnym dymie torfowym z delikatnymi słonymi nutami
Smak – dym zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan, jednocześnie jest świeży a także oleisty, owocowy ale w stronę dżemów, czekolada deserowa, trochę winnych tanin, imbir, odrobina pieprzu
Finisz – dość długi, czekolada z malinami, nuty tytoniu, dżem z owoców leśnych, lekka goryczka dębowa z nutą imbiru, aromat dymu ulatnia się delikatnie
Moja ocena – 6,5/10
Longrow Red 10 yo to u mnie whisky z kategorii – nie zawiodę się jak otworzę, będzie dobrze, będzie inaczej… Beczka po winie oddała swój owocowo-winny charakter, a torfowy dym dodał pazura. Jest pełna cukierkowej słodyczy. Przy tej mocy alkohol jest prawie niewyczuwalny. To nie jest whisky, która posmakuje każdemu, ale daje dużo przyjemności podczas degustacji, polecam spróbować!
Cena 450,00 – 600,00 zł