W drugiej połowie marca tego roku odwiedziłam moich przyjaciół w Chicago.
Postanowiłam wykorzystać ten krótki pobyt w Stanach Zjednoczonych do zwiedzenia kilku destylarni bourbonów. Praktycznie cała produkcja tego najbardziej charakterystycznego dla USA napoju alkoholowego jest skupiona w dwóch stanach: Kentucky, gdzie pracuje obecnie 9 gorzelni (kiedyś było ich ponad 2 tys.), oraz Tennessee, ze swoimi dwoma destylarniami, w tym chyba najbardziej znaną wszystkim: Jack Daniel’s (przed stu laty pracowało w tym stanie ponad 700 zakładów tego typu). Tym razem mój wybór padł na trzech producentów z Kentucky: Four Roses i Wild Turkey leżące w miasteczku Lawrenceburg, oraz na największego producenta skupiającego w swoim portfolio ponad 300 marek: Buffalo Trace leżącego w miejscowości Frankfort.
Z Chicago wyjechałam wraz z mężem i naszym przyjacielem o około piątej rano. Droga zajęła nam mniej więcej sześć godzin, a jako pierwszą mieliśmy umówioną wizytę w Four Roses. Ciekawostką na ten wyjazd był nasz samochód: Ford F-250, potężny pick-up o mocy 590 koni mechanicznych, dodatkowo podniesiony o 12,5 cala na monstrualnych oponach o szerokości 370 mm. Wpisywał się on idealnie w klimat tego rolniczego stanu i tutejszą motoryzację.
Four Roses jest jedną z mniejszych gorzelni produkujących bourbon, ale pomimo tego sprawiała wrażenie olbrzyma w porównaniu ze szkockimi destylarniami whisky słodowych. W pierwszej kolejności zapoznano nas z procesem produkcyjnym tutejszego bourbona i oprowadzono po wszystkich jej etapach.
Nasza przewodniczka podkreślała ciągle, że tutejsza produkcja jest jedną z najbardziej tradycyjnych w całych Stanach, kadzie fermentacyjne są drewniane, a cała aparatura odpędowa jest miedziana, co jest rzadkością (kolumny destylacyjne także wykonane są z miedzi). Pierwsza destylacja odbywa się w kolumnach, a druga w alembikach, co jest wielką rzadkością, gdyż jeszcze tylko w Woodford Reserve obie destylacje przeprowadzane są w alembikach (pracują tam trzy sztuki), a we wszystkich innych gorzelniach destylacja odbywa się w kolumnach ze stali nierdzewnej.
Niestety nie oglądaliśmy magazynów, ponieważ są one oddalone o 50 mil, a stanowią sporą ciekawostkę, ponieważ są jedynymi jednopoziomowymi magazynami leżakowymi w całych Stanach. Po dokładnym zwiedzeniu całego zakładu udaliśmy się do przepięknego visitor center na degustację. Pomieszczenie jest przepięknie urządzone i wszędzie przeplatają się motywy czterech róż.
Poczęstowano nas trzema rodzajami tutejszego bourbona. Pierwszym był Four Roses Bourbon 40%, następnie Four Roses Small Batch 45% i na koniec bardzo wysoko oceniana w Stanach Four Roses Single Barrel 50%. Każda kolejna była lepsza od poprzedniej i każda była w innej butelce o ciekawym kształcie, ale wszystkie etykiety miały jednakową kolorystykę oraz motyw czterech róż. Z pewnością na półkach sklepowych produkty pochodzące z tej destylarni są łatwe do znalezienia pośród niesamowitej ilości bourbonów dostępnych na amerykańskim rynku i trzeba zaznaczyć, że są jednymi z lepiej się prezentujących.
Po bardzo ciekawym i pierwszym w życiu zwiedzaniu amerykańskiej gorzelni produkującej Bourbon oraz zjedzeniu posiłku w Panera Bread pojechaliśmy do leżącej niedaleko następnej destylarni, Wild Turkey.
Dużo większej, otoczonej dużą ilością magazynów leżakowych. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od części produkcyjnej, a więc kadzie zacierne i fermentacyjne, kolumny destylacyjne – wszystko wykonane ze stali nierdzewnej. Należy nadmienić, że zakład który zwiedzałam jest destylarnią otwartą w 2011 roku, zbudowaną obok starej, w której kadzie były klasyczne, drewniane – wykonane z modrzewia. Nasz przewodnik wyjaśnił nam, że wszystkie produkowane tutaj rodzaje bourbona są robione na bazie jednej, pilnie strzeżonej receptury i nigdzie nie jest ujawniany procentowy stosunek rodzajów użytych zbóż. Różnice smakowe wynikają z długości leżakowania i miejsca jakie zajmują poszczególne beczki w magazynach.
Wyjątkiem jest Wild Turkey Straight Rye który składa się z 51% żyta, 37% kukurydzy i 12% słodowanego jęczmienia. Kolejną ciekawostką, której się dowiedziałam jest to, że praktycznie wszystkie amerykańskie gorzelnie zaopatrują się w słodowany jęczmień w Niemczech. Niemcy są jednym z największych producentów jęczmienia na świecie i posiadają najwięcej słodowni, które zaopatrują wszystkie tutejsze browary, ale także np. browary w Polsce czy wiele destylarni szkockiej whisky. Następnie autobusem nasza grupa została przewieziona do jednego z licznych magazynów.
To zawsze jedna z moich ulubionych części zwiedzania, ponieważ widać tutaj najlepiej czas, który jest potrzebny do wyprodukowania naszych ulubionych trunków. Tutejsze magazyny różnią się od tych, które wielokrotnie widziałam w Szkocji. Beczki są układane na drewnianych stelażach w kilku lub nawet kilkunastu piętrach. Po powrocie do głównego budynku poczęstowano nas pięcioma tutejszymi edycjami. Były to w kolejności: Wild Turkey 101 Straight Bourbon 50,50%, Russell’s Reserve Single Barrel 55%, Wild Turkey Rare Breed Barrel Proof 58,4 % (jedyny znany mi dotąd tutejszy alkohol), Russell’s Reserve Straight Rye 6 yo 45% oraz likier na bazie tutejszych bourbonów, Wild Turkey American Honey Sting 35,5 %. Najlepszy jak dla mnie okazał się podstawowy wypust, czyli 101 (dosyć dziwne, gdyż Rare Bread jest przez wszystkich dużo wyżej oceniany).
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że prawie wszyscy Amerykanie uznali za najlepszą ostatnią pozycję, czyli likier na bazie burbonu i miodu, która w mojej ocenie tylko zepsuła całą degustację. Był to trunek całkowicie zdominowany przez olbrzymią ilość cukru. Niemniej trzeba zaliczyć ten dzień do bardzo udanych, pod względem poznania dwóch kultowych amerykańskich marek bourbonów.
Kolejny dzień to zwiedzanie największego producenta bourbona w USA, czyli Buffalo Trace. Produkuje się tutaj ponad 300 marek, z których wiele to wręcz legendarne trunki, do których prawa zostały skupione przez właściciela tutejszej gorzelni, czyli przez Sazerac Company of New Orleans. Produkowane są tutaj takie bourbony jak: Old Rip Van Vinkle, Old Taylor, W.L. Weller, George T. Stagg, Eagle Rare, Blanton’s, Rock Hill Farm, Sazerac i wiele innych. Odwiedzanie zakładu jest bezpłatne, ale trzeba je zarezerwować parę tygodni wcześniej, ponieważ pomimo bardzo dużej ilości różnego rodzaju opcji zwiedzania wszystkie są zarezerwowane z dużym wyprzedzeniem. Nam nie udało się dokonać rezerwacji na trzy tygodnie przed wylotem do Stanów, ale trafiliśmy na przemiłą panią, jedną z pracownic visitor center, zajmującą się oprowadzaniem gości po gorzelni. Kiedy dowiedziała się, że przylecieliśmy aż z Polski, a dodatkowo prowadzę bloga o alkoholach leżakujących, dołączyła nas do grupy na następny dzień. Jak się okazało, trafiliśmy na bardzo interesujący tour, który rozpoczął się od zwiedzania jednego z najstarszych magazynów leżakowych: Warehouse C, zbudowanego w 1885 roku.
Widok jest niesamowity. Leżakuje w nim 24 tys. beczek w 21 poziomach, a cała konstrukcja jest całkowicie wykonana z drewna (tzw. Rick Construction). Mury magazynu zbudowane są z cegieł o grubości 18 cali (45 centymetrów), co ma zapewnić w miarę stałą temperaturę pomiędzy latem a zimą. Dodatkowo otwory okienne są zaopatrzone w drewniane okiennice, które otwarte są latem i zamknięte zimą. Pomimo tego różnice temperatur są dużo większe niż w Szkocji, i jak wyjaśniła nam nasza przewodniczka, najstabilniejsza temperatura jest na najniższych poziomach, gdzie maturacja zachodzi wolniej i stąd pochodzą najlepsze trunki.
Jak wiemy, bourbon w przeciwieństwie do szkockiej whisky, gdy dojrzewa powyżej 12-21 lat staje się zbyt dębowy i gorzki, dlatego w większości przypadków jest butelkowany w wieku pomiędzy 4 a 12 lat. Tylko trunki z najlepszych części magazynów, czyli z tych gdzie jest najmniejsza różnica temperatur pomiędzy latem a zimą, nadają się do długiego leżakowania, nawet 27-30 lat. Wtedy, podobnie jak szkocka, nabierają więcej głębi oraz aromatów, a ich smak staje się pełniejszy.
Następnym punktem zwiedzania było pomieszczenie, gdzie rozładowywano świeżo wyprodukowane beczki, których było naprawdę dużo. Nasza przewodniczka wyjaśniła nam, że obecnie z powodu wielkiej popularności bourbona Buffalo Trace destyluje na maksymalnych obrotach, co oznacza, że co cztery miesiące budowany jest nowy magazyn, który zapełniany jest 60 tys. dwustu litrowych beczek zalanych świeżym destylatem. Następnie przeszliśmy do pomieszczenia gdzie butelkowano 10 letniego Eagle Rare Single Barrel. Pokazano nam wszystko bardzo szczegółowo, od opróżnienia pojedynczej beczki do specjalnej wanny, poprzez napełnianie butelek, aż po korkowanie.
Proces ten jest po części zautomatyzowany, ale duża część jest robiona ręcznie. Na koniec zwiedzania zostaliśmy zaproszeni na degustację, w skład której weszły cztery pozycje: Wheatley Vodka (produkowana tutaj w niewielkich ilościach czysta wódka trzykrotnie filtrowana, powstająca z zacieru będącego mieszanką ozimej pszenicy, kukurydzy i słodowanego jęczmienia), White Dog (destylat o mocy 62,5%, którym zalewane są beczki), Buffalo Trace Kentucky Straight Bourbon (tutejszy podstawowy produkt), oraz Eagle Rare Single Barrel 10 yo. Podczas degustacji wódki zaistniała zabawna sytuacja: nasza przewodniczka omawiając ją podkreśliła, że jest to trunek kraftowy, bardzo starannie selekcjonowany, a na koniec wiedząc, że są wśród zwiedzających Polacy to niech oni, jako specjaliści, wypowiedzą się o jej smaku. Druga pozycja okazała się dosyć ciekawa, ponieważ jeszcze przed maturacją w beczkach, w czystym destylacie dało się odnaleźć jakieś śladowe smaki i aromaty (podobnie jak ma to miejsce w destylatach szkockich). Buffalo Trace był całkiem niezły jak na podstawkę, ostatnia pozycja była najlepsza, mimo to nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, prawdopodobnie dlatego, że bourbony to nie do końca moje smaki.
Podsumowując, pobyt w tej gorzelni robi bardzo duże wrażenie, zwłaszcza potężne magazyny leżakowe (a przecież są jeszcze inne, nawet trzykrotnie większe od tego w którym byłam). Widać tutaj olbrzymią skalę produkcji (nawet w stosunku do największych szkockich destylarni), a nadmienię jeszcze, że Buffalo Trace położona jest na terenie ponad 100 kilometrów kwadratowych, gdzie znajduje się ponad 110 budynków.
Z tym większą ciekawością, już po powrocie do Chicago udałam się na zwiedzanie małej, rodzinnej gorzelni położonej w samym mieście, Koval Distillery, która powstała w 2008 roku i w bardzo szybkim czasie zdobyła wiele nagród i wyróżnień.
Nie miałam do tego momentu żadnych doświadczeń z produkowanymi tutaj trunkami, ale słyszałam wiele pochlebnych recenzji. Jedyne co mi utkwiło w pamięci to to, że do maturacji używa się tutaj specyficznych, 30 galonowych beczek, co daje w przybliżeniu 113 litrów. W takich beczkach alkohol ma większą styczność z drewnem i dojrzewanie odbywa się zdecydowanie szybciej. Niezależny botler Murray McDavid szczyci się tym, że do finiszowania swoich destylatów używa beczek właśnie z Kovala. Po przybyciu na miejsce czar prysł. Okazało się, że produkcja została przeniesiona poza miasto, a w starej lokalizacji pozostało tylko visitor center. Nie było więc kadzi zaciernych ani fermentacyjnych, aparatury destylacyjnej i magazynów.
Ponadto okazało się, że produkuje się tutaj wódkę, brandy, gin, likiery i bourbony z różnych zbóż, takich jak żyto, kukurydza, owies, pszenica i proso (tego ostatniego do produkcji bourbona używa się tylko tutaj). Cała produkcja bazuje tylko na organicznych zbożach, a dodatkowo wszystkie tutejsze produkty są koszerne. Na degustacji podano nam różne rodzaje produkowanego tutaj alkoholu, w tym dwa rodzaje bourbona: Koval Single Barrel Bourbon (51% kukurydzy, proso i trochę słodowanego jęczmienia), który podobno jest bezglutenowy, oraz Koval Four Grain Whiskey 47% (owies, słodowany jęczmień, pszenica i żyto). Oba niestety okazały się wyjątkowo słabe, a jeżeli dodamy do tego, że są sprzedawane w butelkach 0,5 litra za cenę 40-45 dolarów to wygląda to nieciekawie. Na tym przykładzie widać, że aby stworzyć dobry trunek potrzeba, oprócz produkcji kraftowej, organicznych składników, ubrania wszystkiego w odpowiednią oprawę, także wieloletniego doświadczenia, korzystania z pilnie strzeżonych receptur, które były opracowywane przez dziesiątki albo nawet setki lat. Nawet podstawowe wypusty z Four Roses, Wild Turkey czy Buffalo Trace, które czasami w promocji możemy kupić w cenie 17-19 $ za 1.75 litra, okazują się zdecydowanie lepsze.
Podczas mojego kolejnego wyjazdu do Chicago, na pewno będzie miał w planach wyjazd do Kentucky lub Tennessee. Zwiedzanie destylarni jest świetną rozrywką i nauką, okazją do poznania ciekawych ludzi i poszerzenia wiedzy. Marzy mi się poznanie fenomenu destylarni Jack Daniel’s, od którego jak chyba wszyscy zaczynałam.
Kończąc tego wyjątkowo długi wpis, chciałam pozdrowić moich przyjaciół z USA, a w szczególności dwóch Pawłów i Kubę.