Szkocja po raz pierwszy w życiu-wakacje 2018
Po bardzo mocnym zainteresowaniu się tematem whisky od 2016 roku przyszedł w końcu czas na wyjazd do kraju słynącego z produkcji tych znakomitych alkoholi, zapoznaniu się z procesem produkcyjnym oraz odwiedzeniu bardzo starych i obecnie już legendarnych destylarni.
Na wakacje wybrałam się z rodziną samochodem, między innymi dlatego żeby móc zrobić konkretne zakupy. Po dojechaniu do Amsterdamu wjechaliśmy na prom i nocą przepłynęliśmy do Newcastle. Podróż promem trwała 16 godzin i tym sposobem skróciliśmy drogę lądową o 950 km, mieliśmy czas na odpoczynek i sen. Po zjechaniu z promu zostało nam do przejechania około 500 km do pierwszego wakacyjnego miejsca, miasta Elgin leżącego w regionie Speyside, gdzie znajduje się największa ilość destylarni. Po drodze przejeżdżaliśmy przez nizinny region Lowlands, minęliśmy Edynburg i wjechaliśmy w jeden z najpiękniejszych regionów Szkocji – Highlands, uważany przez wielu za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Droga była kręta, prowadziła najczęściej wzdłuż rzek i strumieni przez przepiękne doliny otoczone górami porośniętymi wrzosami i trawą. Po przejechaniu granicy ze Speyside pojawiła się od razu duża ilość gorzelni, jedne były położone przy samej drodze, inne były od niej oddalone, ale na ich obecność wskazywały tabliczki informacyjne pokazujące cały szlak rzeki Spey. Do Elgin dojechaliśmy popołudniu, około godziny 17-tej. Zatrzymaliśmy się w uroczym, malutkim pensjonacie ze śniadaniami, prowadzonym przez sympatyczne małżeństwo, który zarezerwowaliśmy na 3 doby. Czasu było niewiele, a atrakcji w okolicy niesamowita ilość.
Następnego dnia najpierw zwiedzaliśmy ruiny katedry w Elgin, następnie ujście rzeki Spey, a na koniec destylarnię Glenglassaugh, gdzie po raz pierwszy osobiście nalałam sobie dziewięcioletnią whisky bezpośrednio z beczki.
Kolejny dzień to uczta dla każdego wielbiciela szkockich single maltów. Zwiedzanie destylarni GlenDronach (jednej z moich ulubionych), stąd również mam swoją osobiście napełnioną butelkę, a następnie otwartej dopiero półtora miesiąca wcześniej, nowej gorzelni Macallan.
Pierwsza to niewielka, bardzo tradycyjna destylarnia (jako ostatnia ze wszystkich przeszła na ogrzewanie alembików parą, a nie żywym ogniem), druga natomiast jest supernowoczesna oraz jest jedną z największych w Szkocji . Robi olbrzymie wrażenie, jest zbudowana z rozmachem ale brakuje jej klimatu tych małych, tradycyjnych destylarni.
Wieczorem udało się nam jeszcze odwiedzić firmowy sklep Gordona&MacPhail, największego niezależnego dystrybutora, który ma w swoim portfolio prawie wszystkie szkockie destylarnie single malt, a także liczne zbożowe.
Kolejnego dnia tuż po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę na legendarną wyspę Islay, mekkę whisky torfowych. Po drodze mijaliśmy kilka niesamowitych, pięknych i bardzo znanych miejsc. O pierwszym słyszał każdy, to przepiękne jezioro Loch Ness, wzdłuż którego trasa wiodła przez całą jego długość bardzo krętymi i pięknymi drogami. Następnie w miejscowości Fort William przejechaliśmy obok najwyższego szczytu w całej wielkiej Brytanii, czyli Ben Nevis (1344 metry wysokości), którego niestety nie było widać, gdyż szczyt był zakryty chmurami.
U podnóża góry położona jest destylarnia o tej samej nazwie, do której niestety nie wstąpiliśmy z powodu braku czasu. Następnie po około godzinie dojechaliśmy do miejscowości Oban, jednej z najpiękniejszych w całej Szkocji, położonej na brzegu zatoki, która jest zarazem naturalnym portem. Miasteczko to słynie z najlepszych owoców morza, które można spróbować bezpośrednio w porcie w paru barach, gdzie są donoszone bezpośrednio ze statków. Inną atrakcją jest destylarnia Oban, położona w samym centrum miasta.
Po bardzo krótkim postoju ruszyliśmy dalej na półwysep Kintyre, z którego mieliśmy prom na wyspę Islay. Rejs trwał około 2 godzin, a gdy prom zaczął zbliżać się do brzegu, naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Pierwsze były magazyny Ardbega, po chwili Lagavulina i Laphroaiga, a następnie niedziałającej od 1983 roku wielkiej legendy: Port Ellen. Dla każdego wielbiciela i konesera szkockiej whisky widok ten zapiera dech w piersiach: białe ściany magazynów z nazwami destylarni napisanymi dużymi czarnymi literami (widok znany z magazynów i wszelkiego rodzaju opracowań dotyczących wody życia).
Pod wieczór zjechaliśmy z promu w miejscowości Port Ellen, która była naszą bazą na najbliższe dni. Teraz trzeba było wszystko bardzo skrupulatnie zaplanować, ponieważ mając tylko pełne trzy dni do dyspozycji chcieliśmy odwiedzić wszystkie osiem tutejszych destylarni. Pierwszy dzień zaczęliśmy od zwiedzania Ardbega – zobacz Ardbeg An Oa.
Następnie niestety tylko na chwilę zatrzymaliśmy się w Lagavulinie, gdzie odwiedziliśmy visitor center i zrobiliśmy parę zdjęć zatoki nad którą znajduje się gorzelnia.
Potem szybkie przemieszczenie się do Laphroaiga i tutaj – na całe szczęście – dokładne zwiedzanie destylarni, degustacja i odwiedzenie torfowiska na którym członkowie klubu przyjaciół tej gorzelni posiadają stopę ziemi, gdzie zwyczajowo każdy wbija flagę swojego kraju – zobacz Laphroaig Lore.
Zwiedzenie w ciągu jednego dnia 3 destylarni okazało się ciężkie do zrealizowania z dwóch powodów: są one otwarte dla zwiedzających od godziny 10 do 17, a dokładne zwiedzenie to minimum 2-3 godziny. Drugim jest to, że odbycie 3 degustacji w jeden dzień nie jest także sprawą prostą, jeżeli chcemy zapamiętać wszystkie aromaty i smaki. Co prawda w większości gorzelni można wziąć sample w małych buteleczkach, ale degustacja u samego producenta, prowadzona przez miejscowego pracownika, poparta opowiadaniem różnych ciekawych historii i zdarzeń z miejsca pobytu, to sama esencja takiego wyjazdu. Po kolacji udałam się z rodziną na wieczorny spacer wzdłuż wybrzeża, tym razem w przeciwnym kierunku, tam gdzie znajdują się pozostałości po zamkniętej destylarni Port Ellen, tuż obok której znajduje się słodownia zaopatrująca w słód jęczmienny wszystkie gorzelnie na Islay.
Drugi dzień był równie intensywny. Najpierw czarny koń na rynku whisky słodowej, najmłodsza destylarnia na wyspie (założona w 2005 roku) – Kilchoman – zobacz Kilchoman 100% Islay 3rd.
Następnie Bruichladdich, który od tego momentu stał się dla mnie jednym z tuzów wyspy Islay, a przed jego odwiedzeniem jakoś nie wpisywał mi się w ten region z powodu produkcji nietorfowej whisky – zobacz Bruichladdich Islay Barley 2010.
W drodze powrotnej zatrzymałam się w Bowmore, niestety tylko na krótkie odwiedzenie visitor center. Kolejny dzień to zwiedzanie i niesamowita degustacja w Bunnahabhain. I tutaj podobnie jak w Bruichladdichu – z nie do końca docenianej przeze mnie gorzelni momentalnie wyrosła na kolejnego giganta z tego regionu – zobacz Bunnahabhain 14 yo Pedro Ximenez Noe i Bunnahabhain 14 yo Moine PX Finish. Był to pierwszy i jedyny dzień podczas naszego pobytu w Szkocji z deszczem i mżawką. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Caol Ila.
Tutaj czekało na nas kolejne miłe zaskoczenie, pomimo nie wykupienia zwiedzania destylarni zostaliśmy ugoszczeni i poczęstowani bardzo fajnymi edycjami: Caol Ila 15 yo Unpeated Style Bottled in 2016, Caol Ila Distillery Exclusive Bottling limited release 2017 one of only 3000 bottles cask strength oraz Caol Ila Feis Ile 2018. Na koniec udało mi się zrobić piękne zdjęcia na molo należącym do destylarni. Dzień zakończyliśmy obiadem w Ardbegu, posiada bardzo dobrą i polecaną restaurację, gdzie za stosunkowo niewielkie pieniądze można zjeść wiele smacznych dań, w tym rewelacyjne tutejsze owoce morza, oraz w bardzo dobrych cenach można popróbować wiele wydań tutejszej whisky.
Podsumowując , pobyt na Islay był bardzo udany i pozwolił mi zdecydowanie pogłębić wiedzę o tutejszej whisky i nie tylko. Wiem, że z powodu nie zwiedzenia destylarni Caol Ila, Lagavulin i Bowmore (w szczególności słynnego magazynu Vaults No.1, najstarszego szkockiego magazynu leżakowego, częściowo leżącego poniżej poziomu morza), trzeba koniecznie jeszcze raz odwiedzić tą niesamowitą wyspę, która jest mekką wszystkich wielbicieli whisky torfowych i nie tylko.
Ostatnie cztery dni w Szkocji spędziliśmy w okolicach Edynburga, w miejscowości Bathgate. Ten czas nie był już tak intensywnie zapełniony zwiedzaniem destylarni i degustacjami. Odwiedziłam już tylko jedną gorzelnię, ale za to uważaną za najpiękniej położoną w całej Szkocji i dodatkowo produkującą jedną z moich ulubionych whisky – Glengoyne. Położona jest w przepięknej dolince przez którą przepływa strumień, na granicy dwóch regionów: Lowlands i Highlands. Dokładniej to destylarnia znajduje się w Highlands, a magazyny leżakowe w Lowlands. Przedzielone są one drogą, która jest zarazem granicą regionów. Zwiedzanie zakładu zostało zakończone świetną degustacją, która odbyła się w przepięknym, bardzo starym domu założyciela Glengoyne – zobacz Glengoyne Legacy Chapter 1.
Następnie zatrzymaliśmy się przy The Kelpies – dwóch 30 metrowych, stalowych rzeźbach głów koni, które przedstawiają kelpie, czyli zmiennokształtnego ducha, często przyjmującego postać wyłaniającego się z wody konia. Stoją one przy ujściu Forth and Clyde Canal, służąc jako symboliczna brama w głąb Szkocji.
W tym dniu zwiedziliśmy jeszcze jedną z najbardziej obecnie znanych kaplic na świecie – mianowicie kaplicę Rosslyn. Sławę zyskała za sprawą powieści „Kod da Vinci” Dana Browna oraz filmu z Tomem Hanksem pod tym samym tytułem. Kaplica Rosslyn została ufundowana w 1446 r. przez Williama Sinclaira i początkowo miała być zdecydowanie większym budynkiem, lecz jego śmierć spowodowała przerwanie tych prac. Dopiero w połowie XIX wieku królowa Wiktoria, zachwycona pięknem kaplicy, nakazała jej renowację. Wnętrze kaplicy pokryte jest pięknymi roślinnymi i biblijnymi motywami, które przyniosły kaplicy przydomek Biblii wykutej w kamieniu. Kaplica oglądana na żywo robi wielkie wrażenie, a rozpoznawanie poszczególnych miejsc znanych z filmu tylko polepsza całe zwiedzanie. Niestety, mimo prób, nie udało mi się odnaleźć w podziemiach żadnego zapomnianego sekretu Templariuszy.
Kolejny dzień był gratką dla mojego młodszego syna, fana piłki nożnej – zwiedzaliśmy stadion drużyny Celtic Glasgow. Dzięki bardzo pomocnemu i miłemu przewodnikowi mogliśmy lepiej poznać historię jedynego szkockiego zdobywcy Pucharu Europy (poprzednika Ligi Mistrzów) oraz zwiedzić zakamarki pięknego stadionu.
Następnie udaliśmy się do Edynburga. Jego zwiedzanie rozpoczęliśmy od zamku, będącego jednym z symboli Szkocji. Znajduje się w nim wiele atrakcji, z których najważniejsze to: pałac królewski, w którym znajdują się szkockie insygnia koronacyjne oraz Kamień Przeznaczenia (koronowano na nim królów Szkocji, a następnie Anglii i Wielkiej Brytanii); Wielka Aula, w której odbywały się ceremonie ważne dla królestwa; kaplica św. Małgorzaty pochodząca z XII wieku i będąca najstarszym budynkiem w mieście; National War Museum (opowiadające historie wojen, w których brała udział Szkocja); Scottish National War Memorial (upamiętniający szkockich żołnierzy poległych od czasów I wojny światowej). Dzień zakończyliśmy wizytą w The Scotch Whisky Experience. W czasie przejazdu wagonikiem w kształcie beczki po whisky, poznawaliśmy historię wody życia (dostępny jest polski lektor), a następnie odbyliśmy krótką lekcję na temat regionów produkcji whisky oraz degustację. Potem przeszliśmy do galerii, w której mogliśmy podziwiać wspaniała kolekcję 3384 butelek whisky, poczynając od podstawowych wydań, aż po jedne z najrzadszych i najcenniejszych. Wizyta kończy się w sklepie, gdzie można zakupić zarówno pamiątki, jak i ciekawe wydania whisky. Odwiedzenie tego miejsca polecam zwłaszcza ludziom zaczynającym swoją przygodę ze szkockimi single maltami, gdyż jest to chyba najbardziej przystępne wprowadzenie w ten skomplikowany świat.
Ostatniego dnia, już po śniadaniu jeszcze raz udaliśmy się do Edynburga. Zwiedzaliśmy National Museum of Scotland, jedno z największych w Szkocji, z wystawami na tematy takie jak: świat naturalny, szkocka historia czy nauka i technologia. Muzeum mogę polecić zwłaszcza rodzinom z dziećmi, gdyż znajduje się tam wiele atrakcji dla najmłodszych. Następnie wyruszyliśmy do Newcastle, skąd nocnym promem przepłynęliśmy do Amsterdamu a następnego dnia dotarliśmy do domu.
Wakacje w Szkocji były spełnieniem moich marzeń, zobaczyłam wiele cudownych miejsc i poznałam fantastycznych ludzi. Będę tam wracać, na pewno nie raz.