Hazelburn 10 yo, butelkowany 2 lipca 2018 roku.
Single Malt pochodzący z legendarnej destylarni Springbank, leżącej w miasteczku Campbeltown i regionie o tej samej nazwie. Produkowane są tutaj trzy rodzaje whisky słodowej: Springbank, Longrow i wspomniany wyżej Hazelburn, oraz dwa rodzaje blended whisky: Campbeltown Loch i Mitchell’s 12 years old. Springbank to najbardziej znana i produkowana tutaj w największej ilości 2.5 krotnie destylowana (przedgony oraz pogony są dodatkowo destylowane w oddzielnym alembiku, po czym całość zostaje poddana finalnej destylacji). Jest średnio zatorfiona, około 10-15 PPM. Druga z nich to destylowany 2 krotnie Longrow, silnie torfowa, około 50 PPM. I ostatni rodzaj, dzisiejszy nasz bohater 3 krotnie destylowany, całkowicie pozbawiony tonów torfowych, Hazelburn. Ciekawostką jest, że tuż obok w 2004 roku otwarto destylarnię Glengyle, w której produkowana jest whisky Kilkerran (należy do Springbanka i jest obsługiwana przez jego pracowników). Od 1969 roku do rodzinnego biznesu Mitchellów należy także niezależny dystrybutor William Cadenhead Ltd., najstarsza tego typu firma, założona w 1842 roku. Pierwsza destylacja Hazelburna odbyła się w 1997 roku. Trafiła na rynek 8 lat później w ilości 6 tyś. butelek i sprzedała się w ciągu paru tygodni. Druga edycja w wersji 12 yo ukazała się w 2009 roku. Do dzisiaj edycje tej whisky są wydawane prawie corocznie, z reguły w limitowanych edycjach, najczęściej w ilościach około 9 tysięcy butelek oraz w wersjach single cask, cask strength, które niestety są bardzo ciężkie do zdobycia i momentalnie ich wartość wzrasta kilkukrotnie. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w Springbanku destyluje się rocznie około 150 tysięcy litrów alkoholu, a tylko około 10% tego przypada na Hazelburna, to widzimy od razu jak mała jest jego podaż. Nazwa tej whisky pochodzi od nazwy destylarni, która działała po sąsiedzku w latach 1825-1925.
Na początku maja tego roku miałam okazję odwiedzić tą legendarną, należącą cały czas do rodziny założycielskiej gorzelnię (jeszcze tylko Glenfiddich, Balvenie i Glenfarclas są od początku swojego istnienia w tych samych rękach). Mając po południu umówioną wizytę w leżącej kilkaset metrów obok Glen Scotii, miałam bardzo ciężki wybór, który wariant zwiedzania wybrać. Springbank tour – proces produkcyjny, degustacja podstawowej edycji. Kilkerran tour – to samo tylko w destylarni Glengyle, degustacja Springbanka razem z lunchem w pomieszczeniu w visitor center (obejmuje whisky Springbank, Longrow, Hazelburn, Kilkerran i coś z magazynów Cadenhead, to bardzo kusząca propozycja). Wybrałam jeszcze inny wariant, degustacje bezpośrednio w magazynach leżakowych niezależnego dystrybutora Cadenhead. O wyborze tej opcji zadecydowała niepowtarzalna atmosfera jaka panuje w magazynach leżakowych w praktycznie każdej destylarni i to jak w takim otoczeniu smakuje whisky w najczystszej swojej postaci, często przy takich okazjach własnoręcznie wyciągana z beczek.
Prowadzący degustację okazał się przesympatycznym i znającym się na swojej pracy fachowcem. Okazało się, że będziemy degustować aż siedem rodzai whisky z różnych destylarni. Były to: Tormore 1988 bourbon barrel 46%, Benrinnes Bourbon barrel 55%, Paul John 7 yo sherry peated (indyjska whisky, która 6 lat dojrzewała w Indiach i około roku w Szkocji). Następne dwie pozycje pochodziły z Campbeltown: Kilkerran 2006 bourbon barrel 53,2% oraz Glen Scotia 30 yo refill sherry butt peated 53%. Ostatnie dwie pozycje to Bunnahabhain 1999 hogshead 49,2% i Aultmore-Glenlivet 1997 hogshead 51%. Z każdym kolejnym kieliszkiem nasz prowadzący nalewał coraz większe porcje, a atmosfera robiła się wręcz wspaniała.
Na koniec okazało się, że można sobie zabutelkować wszystkie pozycje które były próbowane. Skorzystałam z okazji, aczkolwiek miałam problem z wyborem z powodu naprawdę wysokiej jakości testowanych trunków. Pewnym niedosytem było to, że nie trafiłam na Longrowa, ale w końcu świadomie wybrałam Cadenchead, a nie Springbanka. Prowadzący wyjaśnił, że w tym turze zawsze jest tylko jeden rodzaj produkowanej tutaj whisky.
A teraz przechodzimy do dzisiejszej gwiazdy:
Nota
Hazelburn 10 yo
– moc 46% alc./vol
– region Campbeltown
– wiek 10 yo
– beczka po Burbonie
– nie filtrowana na zimno
– nie barwiona karmelem
Oko – Hazelburn 10 yo nalewana jest do butelek o szerszym, prostym kształcie, charakterystycznym dla destylarni oraz z wytłoczonym napisem SPRINGBANK DISTILLERY. Prezentuje się dobrze, etykieta jest czarno-srebrna, czytelna i zawiera wszystkie informacje. Kolor whisky jest bardzo jasny, słomkowy.
Zapach – świeży, owocowy, miód, wanilia, mleczna czekolada, bardzo przyjemny dla nosa
Smak – słodki, miodowe płatki śniadaniowe, biała czekolada, odrobina imbiru a to wszystko podkreślone odrobiną soli
Finisz – średni, początkowo słodycz mlecznych krówek a końcówka z lekką goryczką dębiny
Moja ocena – 5/10
Hazelburn 10 yo to whisky “prosta” do picia. Zapach, smak i finisz komponują się w poprawną całość. Beczka po Burbonie oddała temu destylatowi całą słodycz i wanilię. Whisky jest dobra, polecam spróbować, szczególnie osobą szukającym „innych” smaków. Nie wiem co takiego robią w tej destylarni, ale jej whisky smakuje po prostu wybornie w każdym wydaniu.
Cena 200,00 – 230,00 zł
2 komentarze
Nie podeszła mi ta whisky, poniżej tej ceny można znaleźć o wiele lepsze napitki jak np. Benromach 10 czy Glendronach 12 yo
Pozdrawiam serdecznie
Moje pierwsze spotkanie z Hazelburn dwa lata temu nie należało do udanych a teraz bardzo się lubimy. Glendronach uwielbiam a Benromach nie próbowałam za wiele.
Pozdrawiam