Dalmore Port Wood Reserve, single malt który dołączył do podstawowej oferty tej destylarni w 2018 roku.
Kolejna kreacja Richarda Patersona, jednego z najbardziej znanych i cenionych master blenderów na świecie, który swoją przygodę ze szkocką whisky zaczął w 1967 roku. To on stworzył legendarne już dzisiaj edycje Dalmore, takie jak 62 yo, która była wydana w trzech krótkich seriach – każda liczyła tylko po 12 butelek – a były to The Matheson, Drew Sinclair i The Kildermorie. Jego kreacją była słynna Dalmore 64 yo Trinitas, wydana tylko w liczbie 3 karafek, która dzierżyła przez pewien czas tytuł najdroższej whisky świata (została zdetronizowana przez Macallana 60 yo 1926, ale też od tamtego czasu nigdy już nie pojawiła się na rynku wtórnym). Trinitas powstała z połączenia destylatów z lat 1868, 1878, 1926 i 1939. Na ostatnie dwa lata zostały one przelane do dziesięciolitrowej beczki, którą Richard Paterson przygotowywał przez długi czas, nasączając ją dwoma gatunkami szlachetnego sherry: Matusalem Oloroso i Pedro Ximenez.
Nie sposób nie wspomnieć w tym momencie o Dalmore Constellation Collection, która ujrzała światło dzienne 1 maja 2012 roku, i która oczywiście jest dziełem Richarda Patersona. Składa się ona z 21 whisky single cask z roczników 1964-1992, przelanych do świetnie prezentujących się, ręcznie wykonanych kryształowych karafek. W momencie wydania cała kolekcja była wyceniona na 333,500 dolarów. Wspomnę jeszcze o Dalmore 1951 Sirius 58 yo i Dalmore 1964 Aurora 45 yo – kolejnych świetnych wydaniach pochodzących z tej destylarni. Niestety, te wspaniałe edycje nigdy nie były dostępne dla zdecydowanej większości ludzi cieszących się smakiem whisky. Z drugiej strony, mamy podstawowe portfolio Dalmore, które już niestety nie oferuje nam zbyt wielu ciekawych edycji. Dodatkowym minusem jest jeszcze butelkowanie większości whisky w mocy 40%, czasami 44 czy 46,5. W większości na różnego rodzaju forach uzyskują one dosyć słabe noty, pomiędzy 80 a 83 punktów na 100 możliwych, co jest bardzo słabym wynikiem dla tak renomowanego producenta. Moim zdaniem, w Dalmore chyba w ostatnich latach trochę „zaspali”, i nie nadążają za nowymi wypustami małych i prywatnych producentów oraz wspaniałymi botlingami ciągle rozrastającej się grupy niezależnych dystrybutorów.
Gorzelnię Dalmore założył w 1839 roku Alexander Matheson, który dorobił się majątku na handlu herbatą i opium w Hongkongu. W 1867 roku destylarnia nadal należała do rodziny założycielskiej, ale była zarządzana przez trzech braci Mackenzie. W 1891 roku potomek Alexandra, sir Kenneth Matheson, sprzedał zakład braciom Mackenzie za 14500 funtów, i wtedy została zarejestrowana spółka Mackenzie Brothers Ltd. Podczas pierwszej wojny światowej gorzelnia została zajęta przez Royal Navy, które to uruchomiło w niej produkcję min morskich. W 1920 roku nadal były tu składowane miny i wtedy nastąpiła eksplozja jednej z nich, niszcząc praktycznie cały zakład. Po tym zdarzeniu Royal Navy opuściła destylarnię, a właściciele przystąpili do odbudowy, i już dwa lata później wznowiono produkcję.
W 1960 roku Mackenzie Brothers Ltd połączyło się z Whyte & Mackay, a w 1990 roku całość została wchłonięta przez American Brands. W 1996 roku z kolei nowy właściciel zmienił nazwę części swoich aktywów, czyli Mackenzie Brothers połączonego z Whyte & Mackay na JBB Greater Europe. W międzyczasie, American Brands przemieniło się w Fortune Brands, a w 2001 roku zarząd JBB wykupił się od Fortune Brands i zmienił nazwę na Kyndal Spirits, jednakże już rok później powrócono do nazwy Whyte & Mackay. Po tych bardzo skomplikowanych zmianach właścicielskich, w 2007 roku White & Mackay został wchłonięty przez United Spirits, a już w 2014 roku po raz kolejny zmienił właściciela na Emperador Inc, filipińskiego giganta w branży alkoholowej. I może to te ciągłe zmiany właścicieli są przyczyną produkcji dosyć słabej obecnie whisky przez tak renomowaną destylarnię, jak Dalmore, ale także przez pozostałe destylarnie z portfela White & Mackay, czyli Fettercairn, Jura i Tamnavulin. Pojawiły się ostatnio nawet głosy, że sam Richard Paterson planuje odejście i związanie się z jedną z nowo powstających prywatnych gorzelni. Jedno co trzeba nadal przyznać Dalmorowi, to jedna z najlepszych prezentacji w świecie szkockiej whisky. Kształt butelki ze srebrną głową jelenia, która w droższych edycjach jest wykonana z czystego srebra, prezentuje się wspaniale, oraz jest tak charakterystyczna, że produkty Dalmore z daleka wyróżniają się spośród całej masy innych producentów.
A teraz już skupmy się na naszej dzisiejszej bohaterce:
Dalmore Port Wood Reserve
Nota
– moc 46,5% alc./vol
– region Highland
– wiek NAS
– beczka po Burbonie, finisz po Porto
– brak informacji o filtrowaniu na zimno
– brak informacji o barwieniu karmelem
Oko – Dalmore Port Wood Reserve nalewana jest do butelek o charakterystycznym dla destylarni kształcie i jest… piękna. Na pierwszym planie znajduje się duży emblemat przedstawiający głowę królewskiego jelenia. Etykieta jest bardzo mało czytelna i zawiera minimum informacji. Kolor whisky jest ciemno bursztynowy (prawdopodobnie barwiona karmelem).
Zapach – czerwone owoce, dżem z czarnej porzeczki, rodzynki, suszone śliwki, czekolada, karmel, cynamon, kardamon, nuty tytoniu
Smak – czekolada, karmel, rodzynki, czekoladki Mon Cheri, dojrzałe jeżyny, suszone owoce, cynamon, odrobina goryczki dębowej
Finisz – średnio długi, lekko wytrawny, gorzkie kakao, czekolada, kawa, imbir
Moja ocena – 4,5/10
Dalmore Port Wood Reserve lekko mnie zawiodła, spodziewałam się większej złożoności. Zapach, smak i finisz są bardzo spójne, ale nie dzieje się zbyt wiele. Największym atutem jest wygląd butelki, która wygląda luksusowo, ale nie dlatego kupujemy whisky… najważniejsza jest zawartość. Dalmore ma zdecydowanie za wysokie ceny w stosunku do jakości oferowanych butelek. Jak zawsze zachęcam do spróbowania i własnej oceny.
Cena 320,00 – 360,00 zł